Kompozytorzy / Witold Lutosławski / Trasy

 

Trasa Dyrygent

Po raz pierwszy Witold Lutosławski wystąpił w roli dyrygenta z chórem swoich kolegów w gimnazjum Batorego. Podstawy kapelmistrzowskich umiejętności zdobył parę lat później w Konserwatorium, gdzie wszyscy studenci kompozycji zobowiązani byli przez jeden semestr uczyć się dyrygowania pod kierunkiem Waleriana Bierdiajewa. Kiedy więc w 1935 roku przyszło mu stanąć przed orkiestrą nagrywającą jego muzykę do filmu, nie był już żółtodziobem. Po wojnie parokrotnie dyrygował nagraniami swoich ilustracji dźwiękowych do filmów i sztuk teatralnych, ale przede wszystkim kierował zespołami radiowymi, dla których pisał muzykę do słuchowisk oraz piosenki dziecięce. W 1953 roku ukazała się nawet płyta, na której dyrygował dwoma takimi piosenkami na głos i orkiestrę kameralną – o dziwo, w Nowym Jorku, a był to przecież okres najszczelniejszego zatrzaśnięcia „żelaznej kurtyny” pomiędzy Wschodem i Zachodem.

W początkach lat pięćdziesiątych o dyrygowaniu myślał na tyle poważnie, że z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia nagrał Symfonię „Oxfordzką” Haydna oraz własne Wariacje symfoniczne. Minęła jednak jeszcze dekada, nim stanął na podium, mając przed sobą orkiestrę, a za sobą publiczność. Po raz pierwszy stało się to w maju 1963 roku podczas Biennale w Zagrzebiu, gdy 50-letni artysta wziął udział w wykonaniu Trzech poematów Henri Michaux. Odtąd dyrygował coraz częściej, a zaproszenie na festiwal w Hopkins Center w amerykańskim Hanoverze – a był to rok 1966 – zmobilizowało go do nauczenia się starszych kompozycji.

Początkowo dyrygował pojedynczymi utworami. Z czasem decydował się na występowanie w połowie koncertu. Jeszcze w styczniu 1983 roku tak właśnie podzielony został jego urodzinowy koncert w nowojorskiej filharmonii: najpierw Lutosławski zadyrygował Novelettą i Koncertem wiolonczelowym, a po przerwie gospodarz – Zubin Mehta – poprowadził Koncert na orkiestrę 70-letniego jubilata.

W miarę jak poszerzał się jego repertuar, Lutosławski najchętniej dyrygował całymi koncertami; przeciętnie było ich po kilkanaście w ciągu roku. Zawsze jednak występował tylko z własną muzyką – wyjątkiem był ponoć brytyjski hymn, którym zadyrygował podczas jednego z koncertów w Londynie. „Wolę występować na koncertach złożonych wyłącznie z moich utworów, niż dzielić koncert z innym dyrygentem, prowadzącym tradycyjny program – mówił jesienią 1993 roku. – Wiem, że znaczna część publiczności przybywa, by usłyszeć ulubioną symfonię Schuberta, i czekałaby tylko na nią podczas mojej części programu. Kiedy zaś program wypełniają wyłącznie moje utwory, mogę być pewien, że ci, którzy przybyli, uczynili to, by słuchać mojej muzyki. Atmosfera w sali koncertowej jest wówczas szczególnie sprzyjająca dobremu wykonaniu”.

Dyrygował najbardziej renomowanymi orkiestrami w Europie, Ameryce i Australii, ale chętnie stawał też przed zespołami studenckimi, w których brak technicznego doświadczenia rekompensował mu wyjątkowy zapał młodych muzyków. W ciągu trzydziestu lat wystąpił w 116 miastach. Najbliższe podróże zagraniczne odbywał do Pragi i Berlina – oba miasta oddalone są od Warszawy o niecałe 520 km, w najdalszą udał się do Sydney, pokonując 15 616 km.

Wielokrotnie pytano go o wpływ doświadczenia zdobytego podczas dyrygowania na jego pracę kompozytorską. Podkreślał wtedy, że inspiruje ona wyobraźnię dźwiękową oraz wyrabia poczucie odpowiedzialności za utwór, i to zarówno wobec orkiestry – chociażby zmuszając do precyzyjnej i praktycznej notacji, jak również wobec publiczności. „Doświadczenia te są wprost bezcenne, ponieważ tylko dyrygując, można poznać dobrze własny utwór – zapewniał rozmówcę. – Uważam, że postęp w twórczości polega na tym, by unikać tego, co irytuje w poprzednich utworach, rozwijać zaś to, co tego warte. A jest to możliwe właśnie wówczas, kiedy człowiek musi nie tylko dokładnie przestudiować własne partytury, ale również je wykonywać, dawać im życie. Poza tym dyrygując, coraz lepiej zdaję sobie sprawę z tego, co jest łatwe, a co trudne do grania. Zależy mi, by wszystkie partie orkiestrowe w moich partyturach były wykonalne, żeby nie było niepotrzebnych trudności, bo to zawsze szkodzi utworowi”.